
W połowie 1944 roku Niemcy dysponowali straszną bronią, którą w masowej ilości używali w atakach m.in na Londyn. Były to rakiety balistyczne V2, przed którymi nie mogła obronić żadna obrona przeciwlotnicza. Rakiety z głowicą bojową około 950 kg spadały na ziemię po locie parabolicznym niczym błyskawice z wysokości około 100 km z prędkością ponaddźwiękową. Po upadku w rejonie zabudowanym potrafiły zrównać z ziemią całą ulicę. Dużym minusem rakiet V-2 był olbrzymi rozrzut w celności. Prace nad celnością oraz możliwością zainstalowania w rakietach ładunków nuklearnych trwały prawie do samego końca wojny. Po zbombardowaniu Peenemünde przez RAF sierpniu 1943 roku Niemcy przenieśli swoje doświadczenia na tereny Polski do miejscowości Blizna. Latem 1944 roku pod naporem armii czerwonej musieli szybko przenieść swoje doświadczenia w inne miejsce. Wybrano na ten cel Wierzchucin w Borach Tucholskich. Rozpoczął się wyścig z czasem, z którym na szczęście Niemcy przegrali. Pracowano nad celnością rakiet i zmianą paliwa. Słowa Hitlera o cudownej broni (wunderwaffe), która miała odmienić losy wojny nie były wcale fantazją. W sierpniu 1944 pierwsze rakiety testowe startowały z wyrzutni w Borach Tucholskich. Pracowano przede wszystkim nad celnością. Rakiety uzbrajano w ładunek wybuchowy ok. 300 kg pozostałość miejsca w głowicy uzupełniono balastem (żwir). Rakiety miały trafiać w cel, gdzieś w okolicy Sieradza. Niewykluczone, że celowo były kierowane gdzieś bliżej np. półwysep Potrzymiech. Tymczasem wiele rakiet spadało po drodze i to z dużym rozrzutem. Rakieta, która spadła w Sławsku Wielkim (dzisiejszy staw) mogła równie dobrze spaść na Kruszwicę. O tym swoistym bombardowaniu naszej okolicy możemy się dowiedzieć z dwóch przekazów. Pierwszy to przekaz z 1974 roku Pana Edwarda Kubiaka, który był nauczycielem zawodu w kruszwickiej Szkole Zawodowej. Miał w tamtym czasie 14 lat i uczył się zawodu ślusarza w kruszwickiej cukrowni. Podjął te naukę 15 sierpnia 1944 roku i pamięta doskonale, że jakieś dwa, trzy dni potem taka rakieta spadła na jego rodzinną wieś Sławsko Wielkie

„Wracałem właśnie rowerem z cukrowni do domu wspomina – kiedy usłyszałem ogłuszający świst i zaraz potem potężny wybuch. W odległości około 500 m od mojego domu spadła jakaś duża bomba, we wszystkich domach wyleciały szyby, w najbliższych także drzwi i okna, zerwało też dachy. W miejscu upadku bomby, na małej górce, powstał ogromny lej, w którym z powodzeniem schowałaby się cała chałupa. Kamienie wielkości 60-70 kg wyrzuciło na odległość 150 m. Zbiegli się ludzie, ale nikt nie miał odwagi podejść bliżej, obawiając się dalszych wybuchów. Wkrótce nadjechały liczne samochody z policją i wyższymi oficerami niemieckiego wojska. Teren upadku bomby otoczono ścisłym kordonem. Nikomu nie wolno było podchodzić. Wojskowi długo czegoś szukali chowali do teczek jakieś szczątki, po paru godzinach opuścili wieś. Ja i moi koledzy, jak to chłopaki, zaraz wybraliśmy się na penetrowanie wielkiego dołu. Znaleźliśmy różne odłamki metali i długie ponad 0,5m rury, pełne jakichś przewodów i oporników. Kiedy pokazałem te trofea starszym ślusarzom w cukrowni orzekli, że są one wykonane z duraluminium. Podobne bomby spadły w tym samym czasie na Kościeszki i Siemionki, a dwie do jeziora Gopło. Przejeżdżający kolejarze twierdzili, że równie tajemnicze bomby wybuchły w okolicach Koła i Turka. A byli i tacy, którzy twierdzili, że jedna taka wielka bomba spadła na torfowisko na półwyspie Potrzymiech i nie wybuchła. Pochłonęło ją bagno”
(Kalendarz Bydgoski 1975 artykuł: Czasy kiedy Wunderwaffe latało nad Bydgoszczą – czy V-2 leży nad brzegiem Gopła?)

Drugi przekaz dotyczy dnia 13 listopada 1944 roku, kiedy to rakieta V2 spadła na zamieszkałą ulice w Mątwach (dzisiejsza Kwiatowa na przeciw Kościoła) Tu zginęli ludzie w większości Niemcy. Tutaj mogło dojść do olbrzymich strat w ludziach bowiem ulica Kwiatowa znajdowała się stosunkowo niedaleko miedzy Stalagiem dla jeńców wojennych, a pracującą cukrownią. Oto fragment relacji relacja świadka tamtych wydarzeń pana Zbigniewa Adamskiego
„Z POWSTANIA WARSZAWSKIEGO Pod Rakietę V-2
Kiedy 1 sierpnia 1944 roku w Warszawie wybuchło powstanie, dawna, berlińska, zniemczona rodzina mieszkała w tym mieście. Stolica Polski wydawała się jej nawet dość przyjemna, ale teraz po wybuchu powstania, to już co innego. Postanowiła jak najszybciej opuścić ją i udać się do matki mieszkającej w jednym z ładnych i spokojnych domków w Mątwach koło Inowrocławia. Jednak swym szczęściem niezbyt długo mogła się tu cieszyć rodzina państwa dawnych Małachowskich. Miałem wówczas 12 lat i mieszkałem w dwupiętrowym domu przy ul. Poznańskiej 355, oddalonym o 150 m od owego domku w ogrodzie pani Małachowskiej.
13 listopada 1944 roku był dniem chłodnym, ale słonecznym. Naprzeciw domu stała „Cukrownia Mątwy”, zakład, w którym prowadzona była doroczna kampania buraczana. Dość często stąd było słychać rozładunek przywożonych buraków i szum wody, którym spłukiwano je na transportery, a także miarowy huk dźwigów. Tego dnia o godzinie 11, moja mama podawała mi przez okno kromkę chleba ze smalcem, a także młodszemu bratu Tadkowi, który był ze mną. Naraz wydawało się jakby powietrze od nas uciekło, z przydomowego płotu uniosły się mokre chodniki i szmaty, okno z hałasem wpadło do mieszkania z ogromnym brzękiem wybitych szyb. Potem nastąpił olbrzymi huk i zatrząsł ziemią i budynkami. Niebo pociemniało zapełniło się czerwonym pyłem, oddychanie zatykał gorzki smród, a kamienie i gruz ze świstem złowieszczo przelatywał obok nas. Tak jak zawsze, w groźnych chwilach jak najszybciej zbiegliśmy do piwnicy, byliśmy zupełnie głusi i zakurzeni, a rozmawiać nam udało się dopiero po dłuższej chwili. Może dopiero po godzinie pełen strachu wyszedłem. W mieszkaniu był już ojciec, który spał okryty pierzyną, po nocnej zmianie w cukrowni. W sypialni też było wyrwane okno i pełno szkła walało się po łożu, obrazy pospadały ze ścian, firany z okna i żadne drzwi nie dały się domknąć. Przez wyrwane okno widać było pokrytą brudną czerwienią ulicę Mątewską, którą teraz przejeżdżały dwa samochody wojskowe, za sobą kurząc pyłem. Miejscowość wyglądała jak po bombardowaniu. Widoczne stąd domy były bez szyb i okien, pozrzucane z dachów kominy, kłęby drutu zwisające ze słupów energetycznych
i wielki bałagan. Jak opadł czerwony pył, naprzeciw widać było gejzer czarnego dymu, który unosił się
wysoko w niebo i straszył swą wielkością i kształtem. Wyszedłem na ulicę, na rogu ul. Poznańskiej i Mątewskiej stały zielone samochody i oficerowie Wehrmachtu z psami. Zatrzymane przez zwisającą linię energetyczną, jeden z ich psów wplątał się w druty pod napięciem i wśród nich pozostał. Dalej na chodniku naprzeciw starej szkoły stał czterokołowy wózek przyciśnięty dużym ceglanym kominem, który spadł na niego z tego budynku. Córka M. pani Małachowskiej miała wówczas 16 lat, przebywała na polu, obok Janikowa. Kiedy usłyszała wybuch i zobaczyła gejzer czarnego dymu nad Mątwami zaraz wy-
czuła, że stało się nieszczęście. Szybko okazało się, że w jej dom trafił pocisk V2. Po domu pozostała tylko wielka dziura. Zginęła jej matka i przybyła do niej rodzina z Warszawy. Zginęła też pani Schumacher. Jej brat cudem przeżył, wyrzucony podmuchem razem z częścią dachu i wylądował na polu po wschodniej stronie osiedla. Mówiono wówczas, że tam zginęło razem 9 osób, ale zginął też zawiadowca kolejowej stacji Mątwy i robotnik pracujący na torach. Mówiono też wówczas, że podobny pocisk spadł obok Sławska nad Gopłem. Ten uderzył w budynek na kolonii, dziś by stał przy ul. Kwiatowej, naprzeciw ul. Poznańskiej i parafialnego kościoła pw. „Opatrzności Bożej”. Miejscowość przez parę dni była opustoszała, dopiero Siebentryt po trzech dniach otworzył swoją piekarnię, w środku rynku naprzeciw kolonii domków otwarto też mleczarnię. Po kilku dniach stałem w kolejce za mlekiem pilnowanej przez Schutzpolizei, potem udało mi się z pełną bańką pójść w stronę upadku pocisku. Domu pani Małachowskiej nie było, pozostał tylko wielki krater, który po wschodniej stronie miał nikły kołnierz gruzu. Wokół inne domy stały bez szyb, okien i kominów jak po wielkim bombowym nalocie.„
(http://jbc.jelenia-gora.pl/Content/4764/z_powstania_warszawskiego.pdf)
Próby z rakietami trwały do początku 1945 roku. Oto spis upadków rakiet V2 wystrzelonych z wyrzutni w Borach Tucholskich:



