
Zbigniew Przybyszewski to postać, obok której nie można przejść obojętnie. Jego bohaterskie życie i tragiczny los powinny uczyć nas wszystkich, że słowa honor i ojczyzna mają najwyższą wartość. Jego oprawcy słów tych nie znali, a i dzisiaj wielu zachowuje się tak jakby tych słów nie było. Koledzy podczas służby w marynarce wojennej nadali mu przydomek niczym bohaterowi sienkiewiczowskich „Krzyżaków” Zbyszko z Kruszwicy. On sam pochodził z oddalonego kilka kilometrów od Kruszwicy Giżewa.

Bliskość Kruszwicy uważanej wtedy za świętość początku polskiej państwowości i jego postawa sprawiły, że zasłużył na ten przydomek. Jezioro Gopło, gdzie od najmłodszych lat zdobywał swoje doświadczenie żeglarskie marząc jednocześnie o polskim morzu. Marzenia wkrótce miały się spełnić, a on sam będzie bronić polskiego morza. 22 września 1907 roku w rodzinie ziemiańskiej w Giżewie koło Kruszwicy państwu Józefowi i Helenie z domu Janiszewskiej urodziło się ósme (przedostatnie) dziecko – syn, któremu nadano imiona Zbigniew Józef. Zbigniew odebrał w domu staranne, patriotyczne wychowanie, a po ukończeniu szkół zdał w 1927 roku maturę w inowrocławskim gimnazjum (dzisiejsze liceum im Jana Kasprowicza). Za namową ojca rozpoczął naukę na Wydziale Morskim Szkoły Podchorążych Marynarki Wojennej, którą w 1930 roku ukończył z oficerską promocją podporucznika marynarki. W trakcie nauki odbył rejs atlantycki na żaglowcu szkolnym Marynarki Wojennej – ORP „Iskra”.

W następnym roku odbył kurs aplikacyjny dla podporuczników marynarki w szkolnym dywizjonie Marynarki Wojennej w Gdyni. Po promocji na porucznika marynarki w 1933 roku jego szkolenie w latach 1934-35 zaczęło nabierać szybkiego tempa: uczestniczył w praktyce artyleryjskiej we Francji, ukończył w Warszawie kurs elektrotechniki oraz II Kurs Oficerów Artylerii Morskiej i II Kurs Oficerów Podwodnego Pływania. Szkolenia nie przerywały jego ściśle wojskowej drogi życia – od 1931 był oficerem wachtowym na torpedowcu ORP „Krakowiak”, na którym na początku 1933 mianowano go zastępcą dowódcy.

Jednocześnie jako p.o. oficera wachtowego, uczestniczył w rejsie niszczyciela ORP „Wicher” do Szwecji.

Pod koniec 1933 roku był przez pewien czas dowódcą kompanii w Kadrze Floty w Gdyni. W 1934 został oficerem artylerii na okręcie podwodnym ORP „Wilk”

Przybyszewski niezależnie od pracy w wojsku zajmował się aktywnie jachtingiem, piastował kierownicze stanowiska w Ośrodku Szkolenia Jachtingu Morskiego i kilkakrotnie brał udział w regatach na Bałtyku. W 1935 roku zmienił stan cywilny biorąc za żonę w Helenę Poważe, siostrę kolegi ze Szkoły Podchorążych.

Nowo poślubieni małżonkowie zamieszkali w Gdyni przy ulicy Ejsmonta w willi, którą kupili za pieniądze jakie Zbigniew dostał w spłacie od brata Zygmunta po majątku rodziców w Giżewie.
W 1936 objął funkcję zastępcy dowódcy torpedowca ORP Mazur, a od 1937 pływał jako I oficer artylerii na niszczycielu ORP „Burza”

(pod jego dowództwem artylerzyści Burzy zostali mistrzami floty w strzelaniu artyleryjskim w 1937 roku) a następnie na ORP „Błyskawica”.

Ze względu na znakomitą opinię, którą wyrobił sobie jako oficer, i świetne wyniki strzelań artyleryjskich dowodzonych przez niego marynarzy-artylerzystów został, już jako kapitan marynarki, mianowany pod koniec 1938 roku dowódcą XXXI Baterii Artylerii Nadbrzeżnej na Helu. Fakt ten został przyjęty przez kmdra Steyera – Dowódcę Rejonu Umocnionego Hel z wielkim entuzjazmem i zadowoleniem. Przybyszewski – „Zbyszko z Kruszwicy” w Marynarce Wojennej cieszył się już wtedy ogromnym szacunkiem i uznaniem.
Zbudowana w 1935 roku XXXI Bateria Artylerii Nadbrzeżnej – to najpotężniejsza i niestety jedyna w okresie przedwojennym – polska bateria najcięższej artylerii zwana od 1937 roku także imieniem jej twórcy, kmdr Heliodora Laskowskiego. Składała się z czterech dział Boforsa o kalibrze 152,4 mm – zlokalizowanych na potężnych żelbetowych stanowiskach usytuowanych na samym skraju cypla Półwyspu Helskiego, stąd nazywano ją także „baterią cyplową”.

Bateria mogła skutecznie strzelać na odległość do 26 km. Przybyszewskiemu podlegała także bateria nr 21 [oświetlająca i przeciwlotnicza] – 2 działa Schneider kalibru 75 mm, traktowana jako wydzielona część baterii Laskowskiego.
Gorące lato 1939 roku przynosi wzrost napięcia i kolejno ogłaszane mobilizacje częściowe. Stan baterii zwiększono tak, że składała się w sumie z pięciu oficerów i około stu podoficerów i marynarzy reprezentujących bardzo wysoki poziom wyszkolenia bojowego oraz wysokie morale. Powiększono także uzbrojenie p-lot o pojedynczy nkm 13,2 mm i wymieniając stare ckm-y na nowsze wz. 30. Armaty 152,4 mm miały zapasy amunicji wynoszące zaledwie 186 pocisków na działo, a zadania postawiono przed baterią ogromne. Miała zwalczać wrogie jednostki floty i wspierać obronę przeciwdesantową i przeciwlotniczą półwyspu, czyli być jednostką, na współdziałanie której będą liczyć niemal wszystkie oddziały lądowe i morskie z rejonu Zatoki Gdańskiej. Natomiast jej własna pozycja była osamotniona i musiała liczyć wyłącznie na własne siły.
Powszechna mobilizacja zostaje ogłoszona przez Ministra Spraw Wojskowych 30 sierpnia 1939 r, a już najbliższej nocy Niemcy rozpoczynają atak na Polskę.
Ogromną cześć ciężaru obrony cypla przejęła natychmiast bateria Laskowskiego nie dopuszczając w pobliże wielokrotnie lepiej uzbrojonych okrętów niemieckich.
Już 3 września miał miejsce pojedynek artyleryjski, w którym polskie pociski trafiły w maskę działa niszczyciela „Leberecht Maass”. Wynik tej kilkunastominutowej potyczki artyleryjskiej budzi do tej pory, wiele sprzeczności i kontrowersji. Trafienie w maskę działa „Leberecht Maassa” zgłosił zarówno dowódca baterii im. Heliodora Laskowskiego kpt. Zbigniew Przybyszewski, jak i niemiecki kontradmirał Lütjens. Z kolei komandor F. Ruge, który oglądał 4 września szkody na niszczycielu, twierdził, że były wywołane pociskiem kalibru, co najwyżej 120 mm.
Przez wiele dni bateria Laskowskiego toczyła pojedynki artyleryjskie – przede wszystkim z pancernikami „Schleswig-Holstein” i „Schlessien”.
Rano 25 września pancerniki zdołały się prawidłowo wstrzelać i pociski kalibru 280 mm zaczęły wybuchać na terenie baterii. Jeden z nich trafił w betonową platformę działa nr 3, powodując śmierć dwóch marynarzy i poważnie raniąc kilku innych. Eksplozja uszkodziła maskowanie, a gruz i odłamki zablokowały mechanizmy działa. Kolejny z pocisków unieruchamia czasowo działo nr 1, a jeden z odłamków rani kierującego ogniem na nieosłoniętej wieży kpt. Przybyszewskiego. Pozostałe dwa działa strzelają nieustannie uzyskując trafienie w niemiecki pancernik. „Schleswig-Holstein” stawia zasłonę dymną, a bateria przenosi ogień na Schlesiena. Chwilę potem, około godziny 11.18, oba niemieckie okręty przerywają pojedynek i wycofują się poza zasięg polskiej baterii. Niemieckie okręty łącznie wystrzeliły 159 pocisków kalibru 280 mm i 209 pocisków kalibru 150 mm.
Dwa uszkodzone działa baterii Laskowskiego zostały wkrótce uruchomione, a rannego dowódcę zastępuje kpt. Bohdan Mańkowski. Tak o przebiegu tej walki pisze w książce „Wielkie dni małej floty” Jerzy Pertek ” Wreszcie 25 września doszło do pamiętnej walki artyleryjskiej baterii cyplowej z obu pancernikami, które opuszczając Gdańsk i podchodząc na bliższą niż zazwyczaj odległość , umożliwiły baterii otworzenie do nich skutecznego ognia. Już o 8.00 rano kłęby czarnego dymu, wydobywające się z kominów obu stojących wówczas w Gdańsku pancerników, zasygnalizowały ich wyjście w morze. O godz. 9.15 pancerniki opuściły port i skierowały się na Gdynię. Jak wspomina kpt. Chrostowski w baterii cyplowej było już wszystko gotowe do walki.
Godz. 9.50 – w centrali artyleryjskiej słychać cichy szum pracy silników elektrycznych. Każdy w skupieniu obserwuje zmiany celownika i kręgu, które natychmiast przez zgranie wskaźników przesyła do dział. Armaty z lufami wysoko wzniesionymi powoli obracają się wraz ze zmiana azymutu.
Godz. 10.00 – Pancerniki w szyku torowym idą kursem torowym wzdłuż wybrzeża, otoczone trałowcami, ścigaczami i kilku torpedowcami, wyraźnie odznaczając się na tle wzgórz Redłowskich. Raptem…
- Błysk na pancernikach!- melduje obserwator na wieży.
- Pal! pada ostra komenda dowódcy.
Z dzikim skowytem wylatują cztery pociski w kierunku niemieckich pancerników, aby gdzieś po drodze minąć się z ośmioma pociskami przeciwnika. Ogłuszający huk padających pocisków i odpaleń własnej baterii miesza się z szybkim ogniem artylerii przeciwlotniczej ostrzeliwującej samolot, który koryguje ogień niemieckich pancerników. - Mniej dwieście, ogień ciągłymi salwami- pada nowa komenda.
- Nakrycie! – dolatuje radosny okrzyk z pomostu.
Straszna walka nierównych sił ( 8 dział – 280 mm i tyleż – 150 mm przeciwko 4 działom 150 mm) rozszalała z całą namiętnością. Tymczasem na wieży meldowano ścigacze, które położyły zasłonę dymną, otaczając pierwszy pancernik nieprzeniknioną ścianą. Z daleka tylko , na tle Kamiennej Góry, rysował się przedni maszt pancernika. - Stop! Zmiana celu!- Pada nowa komenda.
- Cel : drugi pancernik. Ogień salwami. Uwaga – pal!
- Nakrycie! Ogień ciągły salwami. Uwaga pal!
- Trafiony!…
Okrzyk zlewa się z ogłuszającym wybuchem rozrywającym się w pobliżu wieży wieży pocisku. Dalmierzysta st. mar.Skiba z okrzykiem „Niech żyje Polska!…” – wali się śmiertelnie ranny na podstawę obsługiwanego dalmierza.
Zażarta walka trwa dalej , jedno z dział baterii (działo nr 1)zostaje trafione i na dłuższy czas unieruchomione, odłamek pocisku rani Kapitana Przybyszewskiego, działo nr 3 ma awarię , ale bateria grzmi dalej.
O godz.11.05 pancerniki robią zwrot, opuszczają pole walki i wycofują się na Gdańsk, przerywając o godz 11.18 ogień. W chwilę później bateria helska również milknie, a jej obsługa bierze się do gorączkowej pracy: naprawy uszkodzeń.”
A tak wyglądał początkowy przebieg tej walki zarejestrowany przez operatorów niemieckiej kroniki filmowej. Fragment walki kończy się z chwilą uzyskania przez artylerzystów kapitana Zbigniewa Przybyszewskiego tzw. nakrycia to jest wtedy, kiedy pociski spadają blisko przed i tuż za burtami okrętu. Każde następne pociski mogły być celne( „Schlezwig-Holstein” nie wytrzymał pojedynku artyleryjskiego z baterią helską i trafiony celnym pociskiem ukrył się za zasłona dymną. Pocisk, który trafił niemiecki pancernik, przeszedł przez szyb wentylacyjny do znajdującego się lazaretu, gdzie rozerwał się i zabił sześciu znajdujących się tam i najmniej spodziewających się śmierci członków załogi). Ale tego momentu, w którym pancernik zostaje trafiony nie mogli Niemcy pokazać w kronice.
28 września kpt. Przybyszewski opuszcza szpital wbrew zakazowi lekarzy i wraca z ręką na temblaku do dowodzenia baterią.
Legendy o bohaterstwie kpt. Przybyszewskiego, to nie tylko ten spektakularny powrót do akcji. To przede wszystkim to, że jako lubiany i cieszący się wielkim zaufaniem dowódca przez cały czas trwania walk nie dopuścił do moralnego rozkładu podległych sobie pododdziałów. Marynarze baterii wiedzieli o załamywaniu się frontów, o szybkim postępie wojsk niemieckich, o przypadkach rebelii i buntów na samym Helu – lecz sami do końca uważali się za niepokonanych i nie dopuszczali do siebie myśli o przegranej. Zwycięskie pojedynki z niszczycielami, równorzędna walka z dysponującymi ogromną siłą ognia pancernikami, udana obrona przeciwlotnicza – oto niezaprzeczalne sukcesy marynarzy XXXI baterii cyplowej, dowodzonej przez oficera, który swą postawą reprezentował w ich oczach coś więcej, niż tylko zwyczajną, pozbawianą wyobraźni odwagę. Kpt. Przybyszewski umiejętnym szkoleniem i własnym przykładem wpoił tym ludziom morale, pozwalające im mobilizować się maksymalnie w okrutnych warunkach walki z nawałą wroga i do końca zachować pełną zdolność operacyjną baterii.
Tymczasem wojska polskie dodatkowo zaatakowane już 17 września od wschodu przez Związek Radziecki cofały się przed atakami wojsk niemieckich i radzieckich poza granice kraju. Poddała się Warszawa, padł Modlin, dalsza walka nie miała sensu. Nadeszła kapitulacja.
W nocy z 1 na 2 października załoga baterii cyplowej rozpoczyna niszczenie swoich stanowisk – centrali artyleryjskiej, dalmierzy, przyrządów celowniczych. Dwa zamki dział zostały zniszczone, a dwa pozostałe wymontowane i zatopione w morzu.
Spalono wszystkie szyfry, podobnie jak cześć akt i dokumentów.
Jak zanotował kpt. Przybyszewski:
,,2.X wpłynęły do portu okręty niemieckie, załoga przed odmarszem do niewoli odśpiewała hymn narodowy”.
Z relacji porucznika Pawlikowskiego:
,,Wkrótce nadjechali samochodami niemieccy oficerowie, wysiedli, zbliżyli się do dowódcy, oficer niemiecki zasalutował i wyjął papierośnicę częstując kapitana papierosem, ten jednak energicznie odmówił, co nam się bardzo podobało. Niemiec zakomenderował z pruską butą – zdać broń! Wtedy kpt. Przybyszewski pobladł i z zaciśniętymi wargami wyszedł z szeregu. Niewprawnie manewrując jedyną zdrową ręką odpiął kordzik. Niemiec wyciągnął po niego rękę, ale ranny podszedł do nadbrzeża i z rozmachem cisnął broń w morze”.
Ten symboliczny gest mówi więcej niż wiele słów.

Podczas okupacji Przybyszewski był więziony w oflagach X B Nienburg, XVIII B Spittal, II C Woldenberg (Dobiegniew).

Z tego ostatniego dwukrotnie próbował uciec – raz podkopem, drugi raz ukrywając się na wyjeżdżającej z obozu ciężarówce.
Po wyzwoleniu wahał się – jak wielu Polaków przebywających na Zachodzie – czy do Polski zmienionej zarządzeniami Jałty powrócić. Wybrał bezwarunkowo Polskę.
W kwietniu 1945 roku powrócił do kraju i rozpoczął pracę w Morskim Instytucie Rybackim w Gdyni. Od sierpnia tego roku został przyjęty do czynnej służby w Marynarce Wojennej. Służył w Pułku Morskim, a następnie od września 1945 r., mianowany do stopnia komandora podporucznika, był dowódcą kompanii szkolnej w Szkole Specjalistów Morskich na Oksywiu.
W lipcu 1946 r. mianowano go dowódcą Dywizjonu Ścigaczy, a od października dowódcą nowo sformowanego 31 Dywizjonu Artylerii Nadbrzeżnej w Redłowie. Na stanowisku tym przebywał do połowy 1949r., kiedy to już w stopniu komandora porucznika, mianowano go szefem Służby Artyleryjskiej w Dowództwie Marynarki Wojennej w Gdyni. Latem 1950 roku awansował na stanowisko zastępcy szefa Wydziału Marynarki Wojennej przy Sztabie Generalnym WP.
Wtedy właśnie nadeszły najczarniejsze lata w historii polskiej Marynarki Wojennej – lata panowania tzw. Informacji Wojskowej – czyli po prostu władzy bezpieki i bezlitosnego bezprawia.
Kmdr Przybyszewski został wezwany do Warszawy. O czym wtedy myślał? Czy już spodziewał się aresztowania? Nie wiemy. Z pewnością nie spodziewał się jednak aż tak tragicznego rozwoju wydarzeń. Jako pierwszy z tak wysoko postawionych oficerów został aresztowany 16.IX 1950 r. po wejściu do gmachów wojskowych na Koszykowej.
Natychmiast po aresztowaniu zaczęło się okrutne, bezustanne i wynaturzone śledztwo – bezsensowne zarzuty spisku i szpiegostwa oraz nieustające tortury, których grozę trudno sobie nawet wyobrazić na podstawie lektury w ciepłym fotelu. Samo aresztowanie nie wystarczyło oprawcom, wkrótce żona Helena z córką musiała opuścić dom, który skonfiskowano, a który był własnością państwa Przybyszewskich. Otrzymała również nakaz opuszczenia pod groźbą kary więzienia na zawsze wybrzeża na odległość nie mniejszą niż 100 km.
Brutalne, nieustanne, bezsensowne i wynaturzone śledztwo zakończyło się dla kmdr Przybyszewskiego wyrokiem wydanym za rzekome szpiegostwo przez zbrodniczego pułkownika – sędziego Informacji Wojskowej, którego nazwisko nie jest godne, aby je tu przytoczyć…
Wyrokiem była śmierć…
Kmdr Przybyszewski świadom zakłamaniu i bezprawiu, które go spotyka hardo odmówił złożenia prośby o rewizję wyroku czy też o łaskę. Prośby składane przez Jego rodzinę, od której został tak nagle oderwany, dotarły do samego prezydenta Bieruta – i zostały odrzucone. Jego żona Helena zadzwoniła do słynnego Tuwima z prośbą o pomoc, gdyż dowiedziała się, że ten ma dojście do Bieruta…
Tuwim przez telefon wyzwał ją od najgorszych i rzucił słuchawką…
Mała córka komandora Danusia Przybyszewska pisemnie błagała prezydenta Bieruta o litość dla swego tatusia słowami:
„Obywatelu Prezydencie!
Wiem, że tatuś kochał swój Naród i swoją pracę! Jak ja teraz będę mogła uczyć się i żyć bez Tatusia, mojego kochanego Tatusia?
Tatusia wszyscy będą żałować, bo znają go i czytali jak bronił Helu.
Mamusia też już pisała do Ciebie Obywatelu Prezydencie i ja proszę – ocal Tatusia!”

16 grudnia 1952 roku komandor został zabity strzałem w tył głowy na korytarzu więzienia – tak jak to praktykowały polskie władze „bezpieczeństwa”, broniące podobno sprawiedliwości. Nie wydano nawet rodzinie Jego zwłok.
Podobnie zakatowano i zamordowano z rozkazu kapturowych sądów bezpieki 20 wyższych oficerów i wielu – wielu niezliczonych żołnierzy i cywilów. Został pochowany prawdopodobnie w grobie zbiorowym na warszawskich Powązkach. Grób symboliczny znajduje się na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie w Kwaterze „Na Łączce”.
Decyzją Naczelnego Sądu Wojskowego z 24 kwietnia 1956 roku postępowanie karne zostało wznowione i po ponownym rozpatrzeniu sprawy uchylono wyrok z 1952r., stwierdzając całkowitą niewinność skazanych. Wdowie po komandorze zwrócono skonfiskowany dom. Raport tzw. Komisji Mazura badającej „nadużycia i wypaczenia” w Informacji Wojskowej jednoznacznie postawił w tej i wielu innych sprawach zarzut mordu sądowego – jednak nie poszły za tym adekwatne wyroki skazujące sprawców tych niebywałych wynaturzeń. (Wyroki te były nieliczne i opiewały na rok- dwa więzienia, przeważnie w zawieszeniu).
Komandor Zbigniew Przybyszewski został po rehabilitacji pośmiertnie odznaczony Orderem Virtuti Militari za dowodzenie baterią cyplową na Helu w 1939 roku. Nic jednak nie jest w stanie przywrócić mu życia, nic nie zatrze strasznych lat, które zgotowała swoim obywatelom polska władza reprezentowana przez Informację Wojskową, UB i sądy kapturowe – z torturami, ale za to bez świadków, bez dowodów, bez prawa do obrony.
Czcząc imię bohaterskiego komandora Zbigniewa Przybyszewskiego pamiętajmy o tym, aby nigdy nie dopuścić do sytuacji, gdy totalitaryzm i niekontrolowane zbrodnie władzy mogłyby znów stanąć na porządku dziennym.
Imieniem Komandora Zbigniewa Przybyszewskiego nazwano ulice w Gdyni, w Helu i w Kruszwicy. Nosi je również 6 Harcerska Drużyna Żeglarska w Rybniku. Jego pamięci poświęcono tablice w kościele ojców Franciszkanów w Gdyni-Wzgórzu Św. Maksymiliana oraz w kościele św. Michała Archanioła w Gdyni-Oksywiu.
Dnia 11 listopada 2006 roku, w Święto Niepodległości Polski – zarząd Muzeum Obrony Wybrzeża podjął uchwałę o nadaniu Muzeum imienia komandora Zbigniewa Przybyszewskiego.

W 2011 ukazała się książka autorstwa Krzysztofa Zajączkowskiego „Bohater Obrony Helu Kmdr por. Zbigniew Przybyszewski 1907-1952”

Szczątki niezłomnego bohatera pochodzącego z Giżewa zbrodniczo osądzonego i zamordowanego w czasach stalinowskich PRL zostały wydobyte w 2013 roku z tzw. kwatery na łączce na warszawskich Powązkach. Po pobraniu do badan genetycznych próbek DNA odnalezionych kości i porównując do materiału genetycznego członków rodziny stwierdzono, że szczątki należą do komandora Zbigniewa Przybyszewskiego. W przeddzień Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych w 2014 odbyła się uroczystość w Belwederze z udziałem Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. Rodziny dwunastu ofiar terroru komunistycznego odebrały noty identyfikacyjne swoich krewnych w tym wnuczka Komandora.

W 2014 roku Kruszwica oddała hołd Komandorowi Zbigniewowi Przybyszewskiemu w rocznicę Jego urodzin. Odsłonięto tablicę pamiątkową na jednej z kamienic ulicy, której patronuje.

















































W 2017 roku 16 grudnia, a wiec 65 lat od zbrodni odbył się pogrzeb trzech oficerów Marynarki Wojennej Komandorów Zbigniewa Przybyszewskiego, Stanisława Mieszkowskiego, Jerzego Staniewicza, którzy spoczęli cmentarzu Marynarki Wojennej w Gdyni Oksywiu. W pogrzebie uczestniczyła delegacja społeczeństwa Kruszwicy


Odznaczenia kmdr. por. Zbigniewa Przybyszewskiego:
Krzyż Srebrny Orderu Wojennego Virtuti Militari – nr 11741, na mocy decyzji władz polskich na Uchodźstwie dnia 30 października 1946 r.
Order Krzyża Grunwaldu III klasy
Medal Za udział w wojnie obronnej 1939
Medal za Odrę, Nysę, Bałtyk
Medal Zwycięstwa i Wolności 1945
Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski – pośmiertnie, 2011
Wielu osobom nieznającym tematu może się to wydać niezwykłe, ale do Helu rokrocznie ciągną istne pielgrzymki ludzi chcących zobaczyć sławną z obrony Helu baterię Laskowskiego i obejrzeć miejsce, gdzie walczył jej dowódca – obrońca Helu, tak bliski wielu Polakom – Zbigniew Przybyszewski -” Zbyszko z Kruszwicy”.
Źródła informacji:
Władysław Szarski http://www.przyjacielehelu.pl/helska_bliza/hb_229/art04.htm
Jerzy Pertek „Wielkie dni małej floty”
http://pigipedia.blog.com/archives/1436/
https://www.prezydent.pl
Pierwotna wersja artykułu zamieszczona była w 2014 roku na portalu TwojaKruszwica.tk
