Ksiądz prałat Stefan Schoenborn prepozyt kapituły kruszwickiej urodził się 21 stycznia 1885 roku w Barcinie. Rodzicami ks. Stefana byli Ludwik (pochowany na cmentarzu w Kruszwicy) oraz Kazimiera (pochowana w Sławsku Wielkim). Ludwik był nauczycielem. Miał troje dzieci z pierwszą żoną (zmarła po trzecim porodzie) i troje z drugą Heleną. Uczył dzieci po polsku (co oczywiście na terenie zaboru pruskiego było zabronione) i przyłapany na tym został czasowo wysłany na tereny Prus, po czym wrócił na ziemie ojczyste. Swoją najmłodszą córkę (babcię pani Joanny) po ukończeniu przez nią seminarium nauczycielskiego we Wrocławiu wysłał po powstaniach śląskich do Pszczyny, aby tam uczyła po polsku dzieci – po okresie długoletniej przynależności tych terenów do cesarstwa niemieckiego.
Ksiądz Stefan otrzymawszy w domu głęboko patriotyczne wychowanie po ukończeniu Gimnazjum w Inowrocławiu ukończył wydział filozofii i teologii w Poznaniu i Gnieźnie, po czym wstąpił do seminarium duchownego. Świecenia kapłańskie przyjął w dniu 22 stycznia 1911 roku.
Posługę duszpasterską pełnił w następujących parafiach:
15.02.1911 – 30.09.1912r. jako wikariusz w parafii rzymsko – katolickiej pw. św. Mikołaja Bpa w Szaradowie;
01.10.1912 – 14.03.1914r. jako wikariusz w Łabiszynie;
wikariusz w Kcyni w okresie 15.03.1914 – 30.06.1915r;
W okresie 1.07.1915 – 31.10.1918r pełnił posługę, jako wikariusz w Parafii Świętego Jana Chrzciciela w Chomiąży Szlacheckiej;
W okresie 1.11.1918 – 30.06.1919r jako proboszcz w Krostkowie.
Za sprzyjanie Polakom podczas Powstania Wielkopolskiego, został aresztowany przez Grenzschutz i uwięziony m.in. w Pile, kostrzyńskiej twierdzy (Fort Zorndorf) oraz w obozie jenieckim w Krośnie Odrzańskim.
Właśnie z tego okresu pochodzi wstrząsająca relacja zamieszczona czasopiśmie „Katolik” nr 14 – 1.02.1919r. w artykule zatytułowanym „Okrucieństwa Grentzchutzu“
„Rząd pruski protestował przeciw temu, jakoby Niemcy się obchodzili nieludzko z Polakami. Naczelna Rada Ludowa już odpowiedziała na to i przytoczyła szereg dowodów, do jakiego stopnia posuwa się brutalność niemiecka wobec Polaków. Przytaczamy tutaj pod tym względem nowy przyczynek. Dnia 7 stycznia w Białośliwiu ksiądz proboszcz Stefan Schoenborn z Krostkowa odprawiał kolędę. Tu został internowany i dwa dni później razem z kilkunastu parafianami w wagonie do bydła odwieziony do Piły. Już wchodząc do wagonu był narażony na pośmiewiska i czynne zniewagi zgromadzonej gawiedzi. Gorzej było w Pile po drodze z dworca do koszar. Podżegana przez eskortujących żołnierzy ludność gromadziła się, przybierała groźną postawę i obrzucała prowadzonych jeńców bezustannie najgorszymi wyzwiskami. Była to jedna nieprzerwana muzyka wyrazów – jak „verfluchte Polaken, Sauschweine an die Wand stellen totschiessen” i takich, których powtórzyć nie sposób. W ten sposób dotarli do koszar. Tam otoczyli ich żołnierze zwymyślali i bili naszych nieszczęśliwych ziomków. Jeden z żołnierzy proboszczowi wymierzył policzek. W ten sposób stali może godzinę, która im się wydawała wiecznością. Okazało się, że droga do koszar była zbyteczną, bo bez przesłuchów przewieziono ich automobilem na powrót do dworca, gdzie się odbyła rewizja i niby to przesłuchanie, które jednak nie oparte na rzeczowych zapytaniach było tylko komedią i nową udręką. Wśród tych przesłuchów jeden z żołnierzy – marynarz, chciał karabinem wymierzonym w piersi proboszcza wymusić zeznanie, ale go powstrzymano. Na wychodzących z komendy dworcowej do poczekalni rzucił się tłum rozbestwiony waląc pięściami bezbronnych ludzi. Oczywiście i proboszcza przytem nie oszczędzono i znów pobito i poszturchano. Stamtąd wagonem bydlęcym jechano do Kostrzyna dokąd dojechano w nocy. W Kostrzynie umieszczono wszystkich w ciemnym sklepie bez najmniejszego urządzenia, bez łóżek, bez stołków, bez słomy bez światła. Tam wśród zaduchu wszyscy musieli stać, aż do popołudnia dnia następnego nie mając możności siedzenia, ani nawet położenia się, dla braku miejsca. W sklepie nie było ani okien, ani innych otworów prócz szpar od drzwi tak, że jeńców wyprowadzać musiano kilkakrotnie na dwór dla zaczerpnięcia świeżego powietrza. Tamtejsi żołnierze powiedzieli im, że w tym samym lochu podczas wojny byli umieszczeni jeńcy angielscy. Pomiędzy jeńcami znajdował się chłopiec 13 – letni, którego traktowano także jak najgorzej, odgrażając się, że tacy chłopcy właśnie mordują niemieckie kobiety. Po południu odprowadzono wszystkich na główny odwach, gdzie przesiedzieli 2 do 3 dni, a stamtąd odwieziono ich przez Frankfurt n – O. do obozu jeńców w Crossen razem z 50 żołnierzami polskimi przyłączonymi do nich po drodze. Na drugi dzień przywieziono tam około 150 Polaków żołnierzy i cywilów, niektórych pochodzących podobno z okolic Leszna i Bydgoszczy. W obozach tych traktowano ich gorzej od jeńców. Szykanowano znów proboszcza, któremu przy rozdziale der dano najgorszą chełpiąc się z tego, że dostał „die lausigste Decke”. Jedzenie było wręcz okropne i niewystarczające. Na obiad rozgotowano buraki, rano i wieczorem zlewy obrzydliwe do tego mały kawałek suchego chleba. Dowiedzieliśmy się ostatecznie, że ksiądz proboszcz Schoenborn został zwolniony, lecz co się z resztą tych nieszczęśliwych dzieje nie wiadomo„
Po takich to przeżyciach ksiądz Stefan został skierowany do naszej Kruszwicy, gdzie objął funkcje najpierw administratora, a później proboszcza przy kolegiacie pw. św. Piotra i Pawła. Na pewno pełnienie posługi kapłańskiej w Kruszwicy wtedy uważanej przez wszystkich Polaków jako kolebkę naszej państwowości musiało wpłynąć bardzo motywująco dla księdza Stefana. Żadna uroczystość o charakterze patriotycznym nie mogła się bez niego obejść.
Wygłaszał płomienne kazania odnoszące się do patriotyzmu. W 1925 roku z jego inicjatywy przeniesiono wszystkich poległych Powstańców Wielkopolskich w jedno miejsce wystawiając im jednocześnie grobowiec pomnik, który zachował się do dnia dzisiejszego. W 1925 w Rynku za kościołem ewangelickim wystawiono również za jego staraniem pomnik z figurą Chrystusa z krzyżem, pod którym dedykowano napis „Najświętszemu Sercu Jezusa niech będzie cześć i chwała na wieki r. 1925”.
Pomnik zburzyli Niemcy na początku okupacji. To również z jego inicjatywy podjęto decyzje o budowie drugiego kościoła w parafii, który miał pełnić funkcje kaplicy dla mieszkańców po zachodniej stronie Gopła. Spowodowane było to przepełnieniem Kolegiaty przez wiernych w czasie nabożeństw. W sprawie projektu kościoła zwrócił się do słynnego architekta budowli sakralnych Stefana Cybichowskiego (zamordowany przez Niemców w 1940 roku w Poznaniu) Jesienią w 1926 roku rozpoczęto budowę. Budowę kościoła powierzono znanemu budowniczemu z Kruszwicy Michałowi Kopańskiemu.
Już w dwa lata później budowę zakończono, z powodu braku funduszy. Kościół miał (według planów) być pobudowany na kształt krzyża i wyglądać zupełnie inaczej. Z powodu nadchodzących czasów „wielkiego kryzysu” odłożono na czas bliżej nieokreślony dalszą rozbudowę kościoła. Tymczasem poprzestano wyłącznie na wybudowanym poprzecznym ramieniu krzyża.
W 1929 roku Dziennik Kujawski tak pisał o nowym kościele:
„Kościół ten jest co prawda skromnych rozmiarów, ale na tymczasowe potrzeby mieszczan kruszwickich zupełnie wystarczy. Jeżeli zaś okaże się w przyszłości większego kościoła, wówczas jedną ze ścian (wschodnią) można wyjąć i rozbudować go do podwójnej wielkości.”
11 sierpnia 1929 roku ks. Kardynał Prymas August Hlond wraz z ks. Biskupem Antonim Laubitzem dokonali poświęcenia świątyni. Dziennik Kujawski w notatce z 15 sierpnia tegoż roku tak podsumowuje okres budowy i efekty:
„Budowa trwała dwa lata. Postawiono go prawie z niczego, gdyż fundusze zbierano w czasie budowy, uciekając się do ofiarności instytucji społecznych, samorządów i obywatelstwa. Komitet budowlany składał się z ks. Prałata Schoenborna, oraz z pp. Czosnowskiego, wiceprezesa Rady parafialnej, burmistrza Borowiaka i śp. aptekarza Marcinowskiego. Wnętrze kościoła robi nadzwyczaj miłe wrażenie. Kompozycja, barwa ścian złożona z kolorów różowego i blado błękitnego stanowi niezmiernie sympatyczne rozwiązanie polichromiczne. Poza tym nie gorzej przedstawia się on i na zewnątrz. Okazała kopuła dominuje miasto, siejąc obok siebie wzrok niekłamanego piękna.”
Kościół św. Teresy służył jako kościół filialny przy Parafii św. Apostołów Piotra i Pawła. Kruszwica liczyła sobie wówczas pięć tysięcy mieszkańców. Dziennik Kujawski:
„Kościół stanął przy rynku w Kruszwicy, gdzie jeszcze przed stu laty stał kościół św. Klemensa, a który rozebrany został w 1828r.”
Podczas pobytu w Kruszwicy prymas Hlond ogłosił ponowne powołanie Kapituły kruszwickiej, na której czele miał stanąć prałat Schoenborn, który opracował na podstawie badań archiwalnych nowy statut kapituły kruszwickiej w 1930 roku.
W 1933 roku ks. Stefan wygłosił głęboko patriotyczne kazanie w Inowrocławiu w czasie mszy świętej podczas uroczystości otwarcia lotniska, w której uczestniczyło prawie 20000 tysięcy osób.
W końcu 1935 roku ks. Stefan przechodzi ciężką chorobę, po której dochodzi do zdrowia. W czasie choroby Prałata w kolegiacie nieznani złoczyńcy dokonują świętokradztwa porzucając część łupów przy kanale Bachorze niedaleko drogi na Szarlej. Dochodzący do zdrowia ks. Stefan umieszcza w tym miejscu w 1936 roku na wieczną pamiątkę krzyż.
Również w 1936 roku dokładnie 22 stycznia ks. Prałat Stefan Schoenborn obchodzi swój jubileusz 25 lecia święceń kapłańskich. Z tej okazji wierni fundują Mu swoisty prezent, drewnianą pięknie ozdobioną ambonę, którą zainstalowano w kościele św. Teresy (ambona do dziś zdobi kościół)
W czasie posługi kapłańskiej ks. Stefan ma również wielu wrogów i nie są to tylko miejscowi Niemcy, którzy skrupulatnie zapisują wszystkie jego dokonania. Wrogów ma również po stronie rodaków działaczy lewicowych, którzy atakują go na łamach swojej prasy szczególnie przed zbliżającymi się kolejnymi wyborami. Atakują Go również wyznawcy innej wiary prawdopodobnie chodzi tu o świadków Jehowy, którzy potrafili zakłócać msze święte, a nawet uroczystości pogrzebowe. Ksiądz Prałat zdecydowanie reagował na ich prowokacyjne zachowanie wzywając ich do natychmiastowego zaprzestania swoich praktyk. Plaga innowierców opanowała podległą parafii wieś Rzepiszyn. Doszło do tego, że ks. Stefan nakazał ponowienie przyrzeczenia wiary mieszkańcom wsi. Ksiądz Stefan był członkiem wielu organizacji kościelnych, społecznych w przedwojennej Kruszwicy. Angażował się w akcje charytatywne takie jak zbiórka odzieży czy żywności dla najuboższych. Wybuch II Wojny Światowej oznaczał początek drogi przez mękę dla proboszcza ks. prałata Stefana Schoenborna. Po wkroczeniu Niemców do Kruszwicy duchowni pozornie mogli dalej wykonywać swoje posługi. Jednak w ramach oczyszczania ziem zajętych przez okupanta z ludzi niebezpiecznych, a do takich należała Polska inteligencja w tym księża katoliccy ich los został przesądzony. Miejscowi członkowie Schelbsutzu (Zbrodnicza paramilitarna organizacja, do której wstępowali miejscowi Niemcy, którzy w początkowym okresie okupacji prowadzili eksterminacje narodu polskiego . W Kruszwicy i okolicy należało do niej ok 120 członków) otrzymali specjalne ankiety. W 15 punktach ankiety określali czy dany ksiądz jest niebezpieczny dla władz niemieckich. Wynik ankiet dla naszych duchownych oznaczał dla nich wyrok śmierci lub obóz koncentracyjny, aby uniknąć ucieczki księży postanowiono zastosować wobec nich pułapkę. Wezwano ich do starostwa w Inowrocławiu na dzień 2 listopada 1939 o godzinie 17 pod pretekstem przeprowadzenia zebrania wszystkich księży z diecezji gnieźnieńskiej. Obok kruszwickich duchownych ks. Prałata Stefana Schoenborna i ks. wikarego Jana Łoja do starostwa wezwano księży z kruszwickiego dekanatu proboszczów ks. Ksawerego Krawczyka z Polanowic, ks. Telesfora Kubickiego z Piask, ks. Antoniego Ludwiczaka z Chełmc, ks. Józefa Muellera i Mieczysława Strehla z Ostrowa, ks. Dobromira Ziarniaka z Brześcia. Przybyłych na miejsce w sumie 39 duchownych niczego nie podejrzewających natychmiast aresztowano. Umieszczono ich w inowrocławskim więzieniu. Stamtąd w dniu 5 listopada przewieziono ich do zakładu misyjnego pw. św. Józefa w Górnej Grupie pod Grudziądzem, gdzie zostali internowani wraz z braćmi zakonnymi i innymi księżmi z innych diecezji. Codziennie rano i wieczorem internowani musieli stawiać się do apelu. Byli wykorzystywani do prac przymusowych u okolicznych Niemców. Niemcy znęcali się nad nimi karząc im między innymi maszerować czwórkami i śpiewać. Wśród księży panowała niepewność co do swojego losu zwłaszcza po tym jak w połowie listopada zabrano z pośród nich 17 i wywieziono do pobliskiego lasu. Tam zostali rozstrzelani. Tymczasem internowanym zaczął doskwierać głód i tylko dzięki ofiarności okolicznych Polaków i rodzimych osieroconych parafii udało się uniknąć klęski głodu. Rano w dniu 5 lutego 1940 zapowiedziano księżom, że kończy się ich pobyt w Górnej Grupie i za godzinę będą podstawione autobusy, które mają wszystkich zabrać. Po wstępnej rewizji przy pokrzykiwaniu Niemców upchano wszystkich więźniów w trzech autobusach, które ruszyły w kierunku Gdańska. Dla przeszło 40 z prawie 96 księży świeckich i zakonnych znaczyło to drogę do wieczności. Od 5 lutego 1940 ksiądz prałat Stefan Schonborn przebywał w niemieckich obozach koncentracyjnych: Neufahrwasser (Gdańsk Nowy Port); Stutthof i Sachsenhausen pod Berlinem, w którym przebywał do 13 grudnia 1940.
Ostatecznie 14 grudnia 1940 trafił do obozu koncentracyjnego w Dachau, gdzie zwożono wszystkich duchownych z całej okupowanej Europy. W obozie otrzymał nr. 22698. Po przybyciu pociągiem na stację Dachau do obozu oddalonego o 6 kilometrów księża byli pędzeni przez SS-manów. Następnie była starannie sprawdzana obecność oraz odbierano więźniom wszystkie rzeczy osobiste, także przedmioty kultu religijnego. Każdy więzień otrzymał swój numer identyfikacyjny i od tego momentu przestał istnieć jako indywidualny człowiek – był numerem “Häftling”. Księża, jak wszyscy więźniowie, poddani byli obowiązkowej kąpieli i goleniu głów oraz całego ciała, przy czym często boleśnie ich kaleczono. Następnie wszyscy otrzymywali więzienne ubrania, składające się z pasiastych łachmanów, często niedopasowanych, za małych lub za dużych, płóciennych pantofli na drewnianej podeszwie. Więźniów rozdzielano do baraków mieszkalnych i informowano o panującym ostrym regulaminie utrzymywania nieskazitelnej czystości i słania łóżek “do kantu”. Nieprzestrzeganie tego regulaminu kończyło się surowymi karami. Księża polscy byli skomasowani w bloku numer 28 i 30.
Wstawali bardzo wcześnie: latem o godzinie 4, a zimą o godzinie 5 rano. Byli budzeni ostrym gwizdkiem kapo izbowego, po czym, przy biciu i krzykach, myli się oraz ścielili łóżka. Było to szczególnie uciążliwe dla starszych i chorych księży. Po wypiciu czarnej kawy i zjedzeniu jednego kawałka czarnego chleba wszyscy musieli ustawić się na baczność na placu apelowym. Często więźniowie stali tutaj długo i z powodu okropnego zimna część z nich mdlała, po czym była bita i kopana przez Niemców aż na śmierć. Trzeba było śpiewać niemieckie pieśni lub wykonywać trudne ćwiczenia, które dla słabych, chorych lub starszych osób kończyły się śmiercią wśród głośnego śmiechu i żartów Niemców. Każdego dnia po apelu wszyscy komendą ruszali biegiem do pracy. W latach 1940-1941 praca była jednym ze sposobów zabijania. Większość duchowieństwa pracowała na przylegających do obozu rozległych polach. Uprawiano tam zioła lecznicze i różne rośliny, kwiaty. Dzień pracy trwał do godziny 19 z krótką przerwą obiadową. Panował głód, na typowy posiłek obiadowy składała się zupa z kapusty bez tłuszczu. Na kolację więźniowie zwykle otrzymywali ziemniaki lub kawałek chleba z margaryną. Średnia waga człowieka wynosiła 40 kilogramów. Klimat był ostry – mrozy zimą lub upały latem. W pracy nie można było mieć nakrycia głowy. Więźniowie umierali codziennie z powodu wycieńczenia organizmu, spowodowanego ciężką pracą, głodem lub chorobą. Trupy więźniów były zwożone z pól taczkami. Ludzie chorowali masowo na choroby skóry, ropiejące wrzody, gruźlicę, tyfus plamisty i brzuszny.
Arbeit macht frei, czyli praca czyni wolnym
Poza pracą na plantacjach, więźniowie ciągnęli pługi przy uprawie roli, jak również przy usuwaniu śniegu z obozu – za karę musieli usuwać śnieg rękami. Wykonywali te prace bici, szczuci psami, przy uszczypliwie dogadujących lub krzyczących na nich kapo bądź strażnikach. Praca była mordercza i stawała się prawdziwym cierpieniem. To wszystko dla 57 letniego proboszcza Księdza Prałata Stefana Schoenborna stanowiło powolne cierpienie i konanie, które zakończyło się ostatecznie 14 stycznia 1942 roku przeniesieniem do wieczności. Jego męczeńską śmierć podzielił wikary kruszwickiej parafii ksiądz Jan Łój i 799 polskich kapłanów na czele z biskupem Michałem Kozalem. Ciało księdza Stefana spalono w krematorium, a prochy rozrzucono na niegościnnej niemieckiej ziemi.
Trudno przejść obojętnie obok postaci przedwojennego proboszcza kruszwickiej parafii ks. Prałata Stefana Schonborna prepozyta Kapituły Kruszwickiej. Co pozostawił w Kruszwicy po sobie ksiądz, który oddał życie za to że był Polakiem?
Nade wszystko pozostawił nam wzór wielkiego patrioty niezłomnego w swojej wierze i zachowaniu
Źródła wykorzystanych materiałów:
Nasz Dziennik Sobota 13 października 2012
Księża polscy w Dachau, 1939-1945 AGNIESZKA GERWEL
Rodzinne archiwum Jerzego Uklejewskiego oraz Tomasza Koczorowicza
http://kostrzynskie.info
http://www.inowroclawfakty.pl/historia-ćroklubu-kujawskiego/
Narodowe Archiwum Cyfrowe
Pierwotna wersja artykułu zamieszczona była na Portalu TwojaKruszwica.tk w 2014 roku
Czy ktoś jest w stanie wskazać na załączonych zdjęciach ks. Jana Łoja, wikariusza w Kruszwicy w 1936-1939?